top of page
Szukaj
  • Secred_spot

Przemyślenia spod sterty liści

Zaktualizowano: 13 paź 2020

Czasami mam ochotę się ukryć. Zakopać pod kołdrą i udawać, że znikłam. Czasem moje naturalne ambicje, pragnienia, pomysły przysłaniają mi codzienność. To jak jest i co w niej lubię. Zanim wydostanę się z własnej listy zadań i przyjemności, potrafi minąć trochę czasu. Muszę z dystansem obserwować swoje świetne pomysły, żeby całkiem przypadkiem i jakby od niechcenia, nie stać się ich niewolnikiem.

Zaangażowanie przez wiele lat było przeze mnie postrzeganie jednoznacznie. Jako coś dobrego, w każdej dziedzinie życia. Ostatnio jednak, śmiało stawiam znaki zapytania, przy prawie każdym, wewnętrznym przekonaniu, które kieruje mną i moimi reakcjami. Czy więc na pewno zaangażowanie zawsze jest dobre? Zacznijmy od początku. Zaangażowanie według Słownika języka polskiego to : "postawa osoby, która jest przekonana o słuszności tego, co robi, i wkłada w to wiele wysiłku". Wydaje się więc oczywistym, że nasze przekonanie, a co za tym idzie zaangażowanie, nie będzie działało z równym rozpędem w każdej sytuacji. Czasami warto więc może zaakceptować stan rzeczy jaki zastajemy. Wkładanie "wile wysiłku" we wszystko, naprawianie, usprawnianie i dążenie do stanu na sto procent, nie sprawia, że żyjemy w idealnym świecie. Mimo naszych prób i zmagań, rzeczywistość, ani my sami, nie stajemy się perfekcyjni. Jesteśmy za to zmęczeni ;). Co więcej długotrwałe próby nieustannego zaangażowania mogą rodzić w nas frustracje i nadmierne oczekiwania. Jesteśmy niezadowoleni, niedocenieni, nie rozumiemy dlaczego inni nie robią czegoś co "powinni", do tego często stajemy się zestresowani, przeciążeni i ( jeszcze raz) okrutnie zmęczeni.

Daleko opis ten odbiega od wykreowanego w naszej wyobraźni idealnego, zaangażowanego człowieka, jakim tak usilnie staramy się być. To smutne i nie takie jak sobie wymyśliliśmy, więc staramy się jeszcze bardziej; staramy się też pamiętać, żeby nie być sfrustrowanymi, niezadowolonymi czy nawet zmęczonymi. Szaleństwo :).




Myślę sobie, że zaangażowanie jest super. Jest cudowną siłą napędową, pięknym prawie magicznym uczuciem. Trochę zaklęciem, które sprawia, że możemy więcej. Musi być jednak czymś wyjątkowym. Czymś, czym świadomie z wyboru lub z przemożnej wewnętrznej potrzeby obdarowujemy innych, pracę, nasze pasje lub siebie samych. Bycie równie, stu procentowo zaangażowanym we wszystko, może stać się karykaturą naszych dobrych chęci.

Nie piszę tu oczywiście o uważności. Koncentracji na powierzonym zadaniu, docenianiu chwili. Mam na myśli nieustanne wkładanie dużej ilości wysiłku, we wszystko co się robi. Naprawianie, ulepszanie wszystkiego i co gorsza wszystkich. Zaangażowanie często wiąże się z potrzebą akceptacji i w pewnej mierze z pragnieniem bycia " niezastępowalnymi". Najpierw zazwyczaj próbujemy tego w związku, a później w pracy. Chcemy potwierdzić swoją wyjątkowość i niezbędność na każdym kroku. Wydaje nam się, że to sprawi, że właśnie takimi się poczujemy. Moje pierwsze zderzenie w pracy z faktem, że to iż jestem dobra w tym co robię, nie znaczy wcale, że mojej pracy nie może wykonywać ktoś inny, było bolesne. W pierwszym odruchu, myślałam o założeniu własnej firmy w której będę "niezbędna". Nazwałabym to na pewno inaczej, ładniej, mniej "nachalnie", ale o to przede wszystkim w tym momencie chodziło.

Czytając mądre książki o własnym biznesie, mierzyłam się z informacją, aby dążyć do tego żeby jak najwięcej rzeczy działo się w nim bez mojego udziału. Tak napędzać machinę, aby w przyszłości kręciła się zupełnie sama... Podobne uczucie dopadło mnie, kiedy mając może szesnaście lat, czytałam książkę o buddyzmie. Rodzaj rozczarowania, że stanem końcowym, nirwaną, ma być odrzucenie "mnie". Rozpłynięcie. Totalnie nie pojmowałam, jak stan bycia wszystkim i niczym, może wydawać się atrakcyjny. Dopiero co, mozolnie konstruowałam jakiś koncept siebie, a tu propozycja aby oddać się wieloletnim praktykom w celu jego porzucenia. Szybko zrezygnowałam z dalszych dociekań i jak większość rówieśników hołdowałam idealnej dla mnie w tym wieku sentencji Horacego: Carepe diem. Pamiętam jak abstrakcyjne wręcz wydawały mi się wtedy stwierdzenia stoików.

Odczytywałam w nich jedynie obojętność i jakiś obrazoburczy wręcz brak namiętności. Nie wiem czy teraźniejsza ja, choć w małym stopniu potrafiłaby przekonać tą zachłyśniętą światem siebie, że jest w tym mnóstwo cudownej wolności, przepływu, spokoju i czyste odczuwanie siebie jako cząstki kosmosu. Bycie kosmicznym pyłem może być magicznym doświadczeniem, ale może nie w każdym wieku? Albo też nie w każdym momencie. A może po prostu jeszcze do tego nie dorosłam?


Ostatnio grałam z moimi studentami w grę. Jedna osoba wychodzi z pracowni, my wybieramy kogoś spośród nas, a następnie odpowiadamy na pytania. Można je formułować w określony sposób, zaczynając słowami: gdyby ta osoba była....- i tu wstawiamy kolejno- drzewem/ butem/ sklepem/ piosenką itp. Każdy odpowiada co mu przyjdzie do głowy, luźne skojarzenia. Na tej podstawie osoba, która wyszła z pomieszczenia, ma odgadnąć o kim mowa. Kiedy wybrano mnie, pojawiło się mnóstwo przyjemnych określeń. Jestem więc np. starym wygodnym fotelem, wełnianym ręcznie robionym swetrem, notatnikiem ze złotą kaligrafią i postarzanymi kartkami, retro radiem, czarno- białym filmem z muzyką na żywo, herbaciarnią, antyczną, starą, zdobioną, drewnianą szafą.

Wszystko to bardzo miłe i nie wybrałabym dla siebie lepiej, choć nie da się nie zauważyć retro- antycznego akcentu ;). Zabawne jak z tej "młodej osoby ", które to określenie słyszałam dwieście pięćdziesiąt razy, przy okazji pracowo- artystycznych projektów ( w których brałam udział w przeciągu ostatnich dziesięciu lat), zmieniłam się w kogoś określanego szacownym mianem starej drewnianej szafy ( kto inny dookreślił, że:" jak ta z Narni" - co też bardzo mi się spodobało).

Na koniec moje ulubione Muminki, do których uwielbiam wracać zawsze, ale zwłaszcza jesienią.


Można leżeć na moście i patrzeć, jak przepływa pod nim woda. Albo biegać i brodzić w czerwonych butach po mokradłach. Albo zwinąć się w kłębek i przysłuchiwać się, jak deszcz pada na dach. Bardzo jest łatwo miło spędzać czas.


Spędzanie przyjemnie czasu to nie tylko nasz przywilej, ale też obowiązek. Idę smażyć dynię z czerwoną papryką, odpalam świece i chowam się pod koc. Planuję zaangażować się w to na sto procent.

Ściskam . Nie myślcie za dużo ;).




37 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Twórcza MOC

Dystans

bottom of page